Wednesday 8 July 2009

Wyprawa do jadra swietosci ;)

Ubiegla sobota uplynela pod znakiem swiatyn, slonca, swiatyn, buddy, swiatyn i swiatyn...

Tym razem nawiedzilismy Kamakure, odlegla o godzine drogi z Tokyo, byla stolica Japonii. Jesli miasto w swoich dziejach, chocby na ulamek chwili dostapilo zaszczytu postolicowania (zaczynam powatpiewac ze ktorekolwiek nie dostapilo) mozna byc pewnym, ze obrodzilo takze w cieszace oko przybytki kultu. Teoria stala sie faktem a swiatynie Kamakury z nawiazka spelnily nasze wyszukane oczekiwania estetyczno – wrazeniowe. Nie mowiac juz o poczuciu swietosci, ktore splynelo na nas po calodniowym przebywaniu na tak sowicie swieconej ziemi  ;)

Szlak ''pielgrzymkowy'' zainaugurowany zostal haslem przewodnim, ktore ukazalo sie naszym oczom w jednej z witryn sklepowych, zapewne jako znak niebios...   


850 tonowy Kotokuin z brazu, zwany rowniez Daibutsu, zwany rowniez Wielkim Budda.  Powierzchownie robiacy wielkie wrazenie, aczkolwiek za dodatkowe 20 Yenow mozna dostapic przywileju wejscia do wnetrza jego brzucha, ktora to ekspedycja poteguje doznania z  zewnetrza, przypominajac, jak przypuszczam, zanurzanie sie w rozgrzanym, pozbawionym srodowiska tlenowego piekarniku. Ale i tak bylo fajnie ;)


A tu juz swiatynia Hasedera. Pokazny kompleks, na malowniczym wzgorzu nad zatoka, porosnietym dywanem blekitnych i rozowych hortensji, bambusowymi laskami i gesta japonska dzungla, nad ktora nieustannie szybuja dziesiatki jastrzabi. Ach, och, ach!!! :) 

Swiatynia ta nalezy do buddyjskiej sekty Jodo. Przy schodach prowadzacych do swiatyni odkrylismy tysiace kamiennych posazkow Jizo, poustawianych w setkach rowniutkich rzedow. Obrazek jest czarujacy a ubranka, jak te ponizej, moga wzbudzac usmiech, aczklwiek smutna jest historia kryjaca sie za nimi . Jizo jest patronem podroznych oraz utraconych dzieci. Kazdy posazek w swiatyni ofiarowany zostal przez kobiety, ktore stracily swoje dzieci. Czesto tez okrywaja one figurki, lub ofiaruja im zabawki, by pomoc ich duszom przedostac sie do zaswiatow. 




Przy kazdej kaplicy i swiatyni mozna znalezc takie oto kociolki z piaskiem w ktorych nieustannie  tla sie kadzidla (Osobiscie planuje sporzadzic sobie taki kociolek w domu... zapach jest boski, moglabym nad tym siedziec godzinami  ;) ) 

Historii pana ponizej nie odkrlismy, ale im dluzej na niego patrze, tym bardziej mi kogos przypomina ;)


A tu juz na ''lesnym szlaku'' zwanym rowniez szlakiem tryliardow pajakow. Wybralismy urokliwa trase przez gory (blota) by dostac sie do poukrywanych wsrod drzew pomniejszych swiatyniek. Na foto, droga do swiatyni prowadzi przez bramy Torii (charakterystyczne dla swiatyn Inari). Inari to bostwo dobrobytu i urodzaju w religii shinto, przybierajace postac lisa. A bramy torii oddzielaja nasz swiat, od swiata zamieszkanego przez bostwa. (Dobrze o tym wszystkim poczytac jak sie wroci ze swiatyni. A najlepiej przed. Na miejscu, w blogiej nieswiadomosci, trwaly ostre licytacje czy to cmentarz dla psow, czy kotow...)

Los chcial, ze na tym lesnym szlaku wzbogacilismy sie takze o kolejne czesci zastawy do sushi w napotkanej po drodze malenkiej pracowni artystycznej. Owy trend obrastania w dodatkowe kilogramy, sukcesywnie czyni nasz, nadchodzacy wielkimi krokami, powrot do Europy coraz mniej lekkim przezyciem.


Jedna z najwspanialszych swiatyn w Kamakurze, glowna swiatynia shinto, Tsurugaoka Hachiman-gu (uwielbiam te nazwy:) ) A konkretnire jedna z bram prowadzaca do swiatni. Niczego sobie ;) 

Butsuden -Hall Buddy



Tu, w tak pieknych okolicznosciach przyrody...i niepowtarzalnych, oddalismy sie 3 minutowej medytacji, wyciszeniu, odpoczynkowi i kontemplacji piekna przyrody :)


A to chyba ten caly japonski ''Dragon Ball''

....Niuch, Niuch......... Aaaaaaaaaaaaah. Naprawde, uzaleznilam sie :) 

Nasza wyczerpujaca droga do swietosci trwala caly intensywny dzien, i bez strzelenia rozleglego elaboratu opisac nie idzie. Ale za to w galerze mozna posilic sie obiektywnie: http://picasaweb.google.com/HambaltRd/KamakuraJapan#


Ps. Po wyczerpujacych eksperiencjach pielgrzymkowych, zbiera mi sie na wyznanie pokutne... jesli ktos by sie pytal: Tak, to bez cienia watpliwosci moje wprawne (i niesiwadome) rece, i moje zdolnosci antytechniczno-destrukcyjne  (w niewyjasnionych okolicznosciach) przyczynily sie do kompletnej dezintegracji wszelkich aparatowych ustawien w dniu poprzedzajacym wyprawe... tym samym chwilowo czyniac zycie Arturo brutalna i nierowna walka czlowieka z maszyna... a Kamakurowe miejsce swiete zarzewiem krwawego konfliktu... ;)))


No comments:

Post a Comment