Thursday 25 June 2009

Nadmiar pierwszych wrazen

Po pierwsze, mam nadzieje ze to co napisze bedzie sie trzymalo przyslowiowej kupy. Jako ze moje mysli dzis wyjakowo powolnie przepelzaja przez ospale neurony, moglabym rzec, iz czesc z nich wogole sie nie porusza ;)

Ale przyjechalam, nareszcie! Po 2 godzinach przedzierania sie z centrum Londynu na lotnisko, 2 godzinach przedzierania sie przez lotnisko i masakrycznym dlugim locie, z ktorego przespalam tylko 1,5 godziny, reszte czasu (czyli 10,5 godzin) spedzajac na ukladaniu sie do spania, znalazlam sie w koncu na lotnisku Narita, z ktorego tylko 90 min jazdy autobusem dzielilo mnie od dojazdu do centrum Tokyo. Dzieki niebiosom autobus zatrzymuje sie przy hotelu sasiadujacym z budynkiem w ktorym pracuje Arturo, takze dalsza 10 minutowa wedrowka do domu –razem :) - z byla juz czysta przyjemnoscia...


Po krotkich zakupkach jedzeniowo lunchowych, na ktorych zapoznalam sie z osobliwymi realiami tokijskiego mini marketu (ktore okreslajac w skrocie, wywoluja poczucie glebokiej konsternacji, budza swiadomosc bycia pylkiem we wszechswiecie przedziwnych form opisanych przedziwnym jezykiem), wrocilam do mieszkania, gubiac sie po raz pierwszy, po czym bedac juz na granicy smierci glodowej wgryzlam sie w zakupiona kuleczke ryzowa, ktora okazala sie zawierac w swoim centrum niespodzianke, w postaci obslizglego, wielkiego kawioru z mintaja... delikates pewnie dla wielu, dla mnie widok skutecznie zabijajacy jakikolwiek apetyt...Majac glod z glowy, pozostalo wiec juz tylko opasc w posciele, co tez uczynilam w przeciagu ulamkow sekudny zapadajac w sen nieprzenikniony.


Wieczorem wybudzono mnie ze stanu letragu i wybralismy sie na kolacje. Tokio obfituje w restauracje rozmaitego kalibru. Mamy takie dziwne przeczucie, ze zywiac sie codziennie w ten sposob, nie starczylo by nam zycia by obskoczyc je wszystkie. Na jednej tylko ulicy mozna zliczyc ich setki, poukrywane za malutkimi drzwiami, wcisniete w minimalne przestrzenie, niektore z nich maja kilka tylko kilka stolikow. Ale urocze, niepowtarzalne i zdecydowanie chcialoby sie doswiadczyc ich wszystkich. Zdecydowalismy sie w koncu na kuchnie.... wlasnie, na jaka kuchnie sie zdecydowalismy? ... malezyjska, tajska?... byloby dobrze nie miec tych jet lagowych dziur w pamieci ;) W kazdym razie bylo przepysznie, kolorowo, z talerzami ubranymi w kwiaty i pysznym zimnym drinkiem, ktory po wielu godzinach spedzonych w klimatyzowanych pomieszczeniach, zabil moje struny glosowe. Reszte wieczoru spacerowalimy po cudnych uliczkach Ginzy, o ktorej jeszcze nie raz wspomne... ...tymczasem z powrotem dopada mnie sennosc.... so good night... Oyasumi nasai ;)  


No comments:

Post a Comment